Grzyby po deszczu
13 czerwca 2013
Tak jak niedawno rosły nam jak „grzyby po deszczu” prywatne szkoły i wyższe uczelnie, tak teraz wyrastają nam, prawie lawinowo przywatne przedszkola i żłobki. Władza ciągle narzeka, że utrzymanie opieki żłobkowo – przedszkolnej jest bardzo drogie i gminom to absolutnie się nie opłaca. Udawadniają jak brak subwencji ze strony Państwa na tego typu placówki, dobija budżet każdego samorządu. A my się pytamy: jak to się ma do takiej dużej ilości otwieranych prywatnych placówek?
czyżby na oświacie jednak dało się zarobić? i nie są to tylko retoryczne pytania ale fakty dające wiele do myślenia. Jak to jest, że jednym się to opłaca a tym co powinni prowadzić takie placówki, co winni są swoim wyborcom, niestety nie.
Powszechnie wiadomo, że rodzice w stosunku do prywatnych placówek opiekuńczych mają ograniczone zaufanie. Nie dość, że są sporo droższe, zatrudniają kadrę na dyskusyjnych zasadach, często bez doświadczenia to jeszcze to, co budzi największe zastrzeżenia, kto i jak sprawuje nadzór nad takimi placówkami. Placówki takie nie podlegaja kontroli wydziałowi oświaty ani żadnemu innemu wydziałowi. Nie dziwimy się oporowi rodziców przed oddaniem swojej pociechy do takiej, nawet najpiękniejszej placówki. Jeżeli życie ich zmusza do oddania swojego dziecka do takiej instytucji, to przy najbliższej nadarzającej się okazji, starają się przenieść dziecko do placówki państwowej. Zdajemy sobie sprawę, że powstawanie takich placówek jest potrzebą chwili a osoby sprytne przy tej okazji robią dobry interes. Gmina jest zobowiązana przekazać 75 % środków ze swojego budżetu na utrzymanie każdego dziecka w przedszkolu. Jeszcze niedawno nowo powstałe prywatne szkoły średnie i uczelnie zawodowe pękały w szwach, tak jak teraz żłobki i przedszkola. Do dzisiaj przetrwały nieliczne a i wyższe szkoły zawodowe zaczynają świecić pustkami. Dzisiejszy boom żłobkowo – przedszkolny za 3 – 4 lata także przeminie i niewiele tych placówek przetrwa. Szkoda tylko ludzi pracujących na zasadach kodeksu pracy od 30 – 40 godzin tygodniowo, bez żadnej ochrony i praw socjalnych, bardzo często za minimalne krajowe wynagrodzenie.